Udało mi się
Chciałabym na Waszym portalu podzielić się swoją historią.
Być może też dodać otuchy zaglądającym tu osobom.
Mam na imię Joanna. Jestem 38-letnią kobietą po przejściach. Jestem lub byłam (sama nie wiem), kobietą kochającą za bardzo. Miałam trudne dzieciństwo. Wychowywałam się bez matki. Oddała mnie. Urodziła mnie gdy była zbyt młoda i niezdolna by mnie wychować. Oddała mnie pod opiekę swojej mamy a mojej babci. Mieszkałam z dala od niej. Przyjeżdżała wraz z ojcem co 2 tygodnie na weekend. Gdy się urodziłam, studiowała na drugim roku, a mój ojciec był na trzecim.
Babcia była ciepła i dobra dla mnie. Zmarła, gdy miałam 6 lat, wówczas mama zabrała mnie do swojego domu. To była dla mnie obca osoba i obcy dom.
Po 2 latach urodził się brat.
Ja poszłam w zapomnienie. Byłam jak Kopciuszek:
przynieś, podaj, pozamiataj! Byłam bardzo samodzielnym dzieckiem ale też
bardzo samotnym. Do dziś nie mam z mamą żadnej więzi.
Na grób babci jeżdżę w miarę możliwości. Z ojcem kontakt był też mizerny.
On nie angażował się w nic poza swoją pracą i doktoratem. Ja dla niego nie
istniałam. Gdy nadszedł czas by wybrać studia, wybrałam uczelnię, która była daleko od
rodzinnej miejscowości. Chciałam uciec stamtąd, wyjechać jak najdalej. To był
mój cel. I tak oto uwolniłam się. Wydawało mi się, że jestem wolna jak ptak.
Ale moja wolność szybko się skończyła gdy poznałam chłopaka i zakochałam się.
Jak się wkrótce okazało – nieszczęśliwie. On był z domu dziecka, okaleczony
przez los. Podobnie jak ja wychowywał się bez rodziców. Pomyślałam, że stworzę
z nim ciepły, wspierający się związek. Ale on nie umiał kochać, był dla mnie
zimny i niedostępny. A ja coraz bardziej rezygnowałam z siebie. Nie miałam
koleżanek, czasu dla siebie, zawalałam sesję po sesji… całą energię i uwagę
poświęcałam by Piotr był szczęśliwy.
Tymczasem on coraz bardziej odsuwał się ode mnie, by za
chwilę wrócić i okazać ciepło. Wkrótce znów się obrażał, a ja coraz bardziej
nie wiedziałam co robić… Myślałam ciągle, że to ja coś robię nie tak.
Aż w końcu powiedział, że odchodzi. O tak po prostu, to koniec. Nie mogłam uwierzyć.
Ale stało się. Zostawił mnie po tym wszystkim co dla niego robiłam, co poświęciłam. Przepłakałam wiele nocy, dzwoniłam do niego, błagałam by się zastanowił by wrócił. On był nieugięty.
Po historii z Piotrkiem byłam jeszcze w dwóch związkach.
Każdy z nich był podobny. Ja rezygnowałam z siebie a oni brali. A potem
zostawiali mnie. I znów czułam się taka samotna, porzucona. Chciałam umrzeć, znaleźć
się blisko babci.
Aż trafiła mi w ręce książka Robin Norwood „Kobiety które kochają za bardzo”.
Ona pozwoliła mi otworzyć szerzej oczy, zobaczyć siebie z innej perspektywy. Po
tej lekturze zaczęłam czytać wszystkie książki z tego zakresu, szukałam dla
siebie ratunku. Chciałam za wszelką cenę zawalczyć o siebie, nie czuć się już
nigdy tak źle. Potem trafiłam na terapię. Wykonałam ogromną pracę nad sobą.
Odkrywałam prawdę o sobie, krok po kroku. Znałam już wiele swoich mechanizmów
obronnych, powodów, dla których wchodziłam w takie a nie inne związki.
Zrozumiałam własne słabości. Byłam też na kilku warsztatach, brałam udział w
grupach i dziś mogę powiedzieć, że jestem kimś innym. Kimś bardziej świadomym siebie.
Jestem zadowolona ze swojego życia. Co prawda nie ma w nim na razie nikogo na
stałe ale nie śpieszę się. Daję sobie czas, dbam o siebie. Ten czas traktuję
jak swoje drugie życie i nie chcę go stracić.
Pozdrawiam wszystkie osoby chcące zmiany. Aśka.
Pani Joanno, pięknie dziękuję za słowa otuchy, które są tak bardzo ważne.
Dużo dobrego dla Pani i radości z życia.
Sylwia Krajewska