Co pomogło mi stanąć na nogi po rozstaniu?
Publikujemy cztery historie wyróżnione w konkursie „Mój świat nie skończył się”.
Co mi pomogło stanąć na nogi po rozstaniu z partnerem? Przede wszystkim ludzie wokół mnie. Osoby mi najbliższe, które bez słów potrafiły wesprzeć, dodać siły i otuchy. Potrafiły płakać razem ze mną, milczeć razem ze mną, po prostu być obok, kiedy tego najbardziej potrzebowałam.
Pomogła moja pasja – aikido. Trening na macie, odcięcie się od wszystkiego i litry wylanego potu, który gdyby mógł to odciążyłby wypłakane oczy. Pomogło zmęczenie, które paradoksalnie wywoływało coraz większy uśmiech na twarzy. Pomogli ludzie ćwiczący ze mną, dla których byłam kumpelą z maty, a nie zrozpaczoną dziewczyną, wokół której trzeba chodzić na palcach. Pomagało bieganie – godzinami, przed siebie, w dzikim pędzie, jak gdyby kolejne kilometry mogły oddalić mnie od poczucia rozpaczy, porzucenia, beznadziei. Jak gdyby mogły mnie oddalić od Niego, tego co mi dawał i tego, czego zabrakło.
Pomogła moja chęć walki o siebie – to, że coś się kończy, nie znaczy, że nic dobrego już mnie nie czeka. Pomogły wielogodzinne rozmowy z przyjaciółmi, z Bratem, z Mamą. Pomagało pełny zrozumienia wzrok Taty, kiedy przyjeżdżałam na weekend do domu zregenerować siły. Wzrok, który mówił: „Jesteś piękna i silna. I co by się nie działo ja zawsze jestem przy Tobie”. Pomogła determinacja by być znowu szczęśliwą.
Pomogło wschodzące Słońce, które swoim ciepłem ogrzewało moje zlodowaciałe serducho rozrywane na strzępy każdym wspomnieniem o Nim.
Pomagał uśmiech dziecka przypadkowo spotkanego w autobusie, zupełnie nieświadomego tego, że odciąga mnie od zatracenia się w bezgranicznym smutku. Pomagało to, że Go nie widzę, że swoją obecnością nie drąży wyżłobionej tak głęboko i tak boleśnie rany.
Pomagał sen, który przynosił ukojenie zmęczonym oczom, obolałemu ciału i poszarpanej duszy. Pomagała muzyka – mimo, że przy niektórych piosenkach rozpadałam się na kawałki, inne dźwięki scalały mnie z powrotem. I tak trwałam, z każdym dniem coraz silniejsza, lecz wciąż z mnóstwem rys i załamań.
Hiragana
***
Witam. Nazywam się Anna. Mam 31 lat. I sama nie wiem czy jestem kobietą kochającą za bardzo. Przynajmniej nikt mi takiej diagnozy nie postawił.
Chciałam podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami. Bardzo wcześniej wyszłam za mąż (19 lat). Andrzej był moim pierwszym chłopakiem. Zakochałam się. On też mnie kochał. A przynajmniej tak mówił. Dziś już wiem, że to wszystko było za szybko, byliśmy za głupi, za młodzi.
Szybko zaszłam w ciążę. Urodziłam córeczkę. I wtedy okazało się, że Andrzej zaczął się ode mnie oddalać. Twierdził, że to ja nie mam dla niego już wystarczająco czasu, że nie jestem jak kiedyś. no i było coraz gorzej między nami. Próbowałam się zmieniać, ale nie dałam rady być taką jak on chciał. Nie będę się zbytnio opisywać. Bo za dużo by odpowiadać. Dziś, jak pisałam, minęło 12 lat odkąd wyszłam za mąż. Jestem już 2 lata po rozwodzie. To był trudny czas dla mnie i córki. Ale to już za mną. Na szczęście. Dziś mieszkam z córką Hanią. Cieszę się, że ją mam. Bez niej byłoby mi o wiele trudniej. Choć razem wiele przeszłyśmy. To co mi pomogło, to przyjaciółka. Dziewczyna którą poznałam zupełnie przypadkiem podczas rehabilitacji kręgosłupa. To ona otworzyła mi oczy na to, co działo się w domu. To ona była przy mnie gdy nie miałam komu się wypłakać.
Podczas rozwodu trafiłam na terapię. Na szczęście krótko trwała. Ale była skuteczna. Uważam, że też pomogła. Tak więc podsumowując, pomogła mi córka Hania, przyjaciółka Ewelina i psycholog po części. Dziś, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że to co działo się w moim życiu, te trudne chwile, wzmocniły mnie. Fajnie, że powstał taki portal.
Pozdrawiam wszystkie dziewczyny zaglądające tu.
Anka J.
***
Dzień dobry. Piszę, dla siebie, dla innych Kobiet. Jestem osobą, o której można powiedzieć, że kocha za bardzo. Mam za sobą wiele przykrych doświadczeń z mężczyznami. Ciągle źle trafiałam. (alkoholik, narkoman, partner, który zdradzał mnie wielokrotnie). Trafiłam na terapię. Byłam zdruzgotana. Nie widziałam sensu życia z ukochanym i bez niego. Sama nie wiedziałam, czy kocham, czym jest miłość a jednocześnie nie umiałam odejść. W sumie byłam na 4 terapiach. Dopiero ta ostatnia uświadomiła mi mój problem. Przeszłam długą drogę leczenia. Brałam udział też w różnych grupach i warsztatach. Dziś jestem inna. Nie wiem czy zdrowa, czy całkowicie uda mi się wyzdrowieć… Ale nie mam już w sobie lęku, umiem być sama. A to już dla mnie ogromny sukces. Wszystkie kobiety, które kochacie za bardzo nie czekajcie aż sięgniecie swojego dna.
Niech lęk przed samotnością w was się nie rozrasta. Można się zmienić. Ważne by chcieć. Pozdrawiam i życzę powodzenia w pracy nad sobą.
Gabrysia.
***
Witajcie. Może już najwyższa pora zakończyć pewien etap. Na imię mam Kasia. W wakacje rozstałam się z narzeczonym. Przyłapałam go na zdradzie. Byliśmy razem 3 lata. Wcześniej już się rozstawaliśmy. Ale to rozstanie w wakacje było ostatecznym. Było ciężko. Nie radziłam sobie. To mama znalazła pomoc u jednej pani Psycholog. Nie byłam zbyt optymistycznie nastawiona na to spotkanie. A jednak. Te spotkania z psychologiem wiele mi dały. Wiele zrozumiałam. Zaczęłam rozumieć z kim się związałam (z osobą o narcystycznej osobowości). Zrozumiałam czemu tak ciężko mi było w tym naszym związku. Ciągle doszukiwałam się w sobie wad. A to nie tak. Trochę czasu minęło jak zaczęłam na niego inaczej patrzeć. A dziś już mogę śmiało powiedzieć, że mi nie zależy. Nie czekam na telefony od niego. Nie planuję z nim przyszłości. Coraz bardziej staje się dla mnie obojętny. Jestem sama. Poznałam fajnego chłopaka, ale nie chcę na razie nic planować. Chcę ten czas wykorzystać dla siebie. Chcę skorzystać ze swojej wolności.
Kasia
Od redakcji
Dziękujemy za wszystkie nadesłane historie, za odwagę podzielenia się swoimi doświadczeniami zebranymi w najtrudniejszych chwilach życia.