|

Rozstania i powroty – czy warto ?

Właśnie kończę 36 lat. Od 17 lat jestem mężatką. Z zawodu jestem bankowcem, mąż lekarzem prowadzącym własną praktykę. Mamy 12-letnią córkę. Znajomość nasza zaczęła się, kiedy miałam 16 lat, a on 19. Trzy lata później wzięliśmy ślub. Po ślubie razem studiowaliśmy w Poznaniu: on medycynę, ja finanse. Po studiach zamieszkaliśmy na Mazowszu. Rok później za świadomą decyzją urodziłam dziecko. Mąż po stażu dużo dyżurował w pogotowiu, pracował w szpitalu, a potem rozwijał swoją prywatną praktykę. Tak pracuje do dziś. Jest szanowanym obywatelem w naszym mieście. Ja w tym czasie, kiedy zajmowałam się domem, zajmowałam dzieckiem (właściwie bez fizycznej pomocy męża) i pracowałam w pobliskim banku (pracuję tu do dziś), skończyłam kilka podyplomówek w specjalności zarządzanie i zaczęłam awansować w pracy.
Między nami było coś nie tak od początku. On z problemami z dzieciństwa, o których dużo mówił, z ambicjami rodziców skończył medycynę wbrew sobie. Człowiek niezwykle lękowy, ze zdiagnozowanymi przez psychologów problemami osobowości, od kilku lat borykający się z problemem alkoholowym, co jakiś czas próbujący podejmować leczenie odwykowe, na razie bezskutecznie. W historii mojego małżeństwa wyróżniłabym kilka etapów. Pierwszy – wspólne lata studiów, wspólne mieszkanie w akademiku. Wspominam to jako czas niechcianej nauki męża, walki z jego stresem i stale obecną bezsennością. Próbowałam mu pomagać: rozmawiać z nim po nocach, kiedy nie mógł spać, głaskać go po plecach, śpiewać mu kołysanki. Chyba już wtedy czułam się trochę zmęczona i przytłoczona, ale kompletnie bez takiej świadomości.

Spragnieni normalności - pobierz teraz
Spragnieni normalności – pobierz teraz

Po studiach, kiedy zaczął pracować – od razu zaczął mnie też zdradzać, nawet czasem mnie w tym zakresie uświadamiał… Zachłysnął się karierą nowymi znajomościami. Wracał bardzo późno do domu.
Ja czułam się strasznie samotna. Przez te kilkanaście lat wiązałam się z różnymi mężczyznami (miałam romans z prawie 20 lat starszym mężczyzną, kilka fascynacji i flirtów głównie sms-owych, a dwa lata temu poważny i przeszło roczny romans z poznanym na imprezie mężczyzną). Mąż w tym czasie też nie próżnował. 5 lat temu nawet wyrzuciłam go z domu i przez miesiąc mieszkał u innej kobiety, ale kiedy stwierdził, że się pomylił, pozwoliłam mu wrócić. Przeszło rok temu sytuacja przeszła w całkowitą groteskę. Kiedy mój romans dobiegał końca, ale jeszcze trwał etap mojego oddalenia emocjonalnego, mąż nawiązał znajomość z kobietą mieszkającą kilka wsi dalej, matką 3 dzieci, starszą o kilka lat od niego. Ja pierwszą fazę tego ich związku nawet akceptowałam, lecząc po cichu rany po swoim romansie i porzuceniu… Potem zaczęłam protestować, nie mogąc znieść już sytuacji i wyrzuciłam męża z domu. Okazało się, że mąż z tą kobietą starali się świadomie o dziecko. Urodziło się w lipcu zeszłego roku, a on w sierpniu przyszedł do mnie z propozycją powrotu i tłumaczeniem, że się bardzo pomylił, a jego romans był wynikiem mojego odejścia emocjonalnego. Zgodziłam się właściwie wbrew opinii wszystkich moich znajomych, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Do stycznia mieszkaliśmy od tego czasu razem. Czułam się fatalnie, niekochana, bez elementarnych podstaw zaufania. Pisząc to, płakałam ze złości na siebie, że nie umiem na dobre z tym skończyć, że łudzę się, że się wszystko ułoży, że to koszmar, z którego nie mam siły się wydostać. Miewałam myśli samobójcze, choć powtarzałam sobie, że ze względu na córkę, która tylko we mnie widzi oparcie i stabilizację, niczego głupiego nie zrobię.
Mąż ma dziecko, do którego jeździ na widzenia. Myślę, że z tamtej kobiety nie jest do końca wyleczony. Myślę, że sam nie wie, kogo kocha, czy w ogóle kogokolwiek kocha. Jest bardzo zmienny emocjonalnie. Jednego dnia zachowuje się czule, następnego z rozmów, ich kontekstów, smsów czy zachowania wynika, że nie chce ze mną być. Mam wrażenie, że zależy mu na mnie wtedy, kiedy czuje zagrożenie, że może mnie stracić. Półroczne rozstanie przed kilkoma miesiącami wymagało ode mnie morderczej walki z samą sobą. On mimo, że nie mieszkał z nami, codziennie dzwonił, pytał o zdrowie, o to jak się czuję, odwiedzał córkę, kilka razy uprawialiśmy seks, często rozmawialiśmy na tematy osobiste. Im bardziej próbowałam się zdystansować, odciąć, nie kontaktować, tym bardziej on nasilał próby kontaktu, a ja wtedy karmiłam się nadzieją, że mu na mnie jednak zależy. Pozwoliłam mu wrócić i żyć w nieufności, a przede wszystkim w poczuciu, że on nie wie, czy chce ze mną żyć, ale żyje, bo wiem, że sam pierwszy nie odejdzie. Może jesteśmy wzajemnie od siebie uzależnieni, spędziliśmy ze sobą większość naszego życia.
Myśl o następnym, chyba zbliżającym się rozstaniu, napawała mnie koszmarnym lękiem, że nie wystarczy na to po raz kolejny siły, że muszę sama podjąć decyzję za mnie i za niego, a potem jeszcze za nas oboje wytrwać w postanowieniu.
Myślę, że przez szeroki krąg znajomych i osób, które mnie znają, jestem oceniana jako osoba niezwykle pogodna, towarzyska, lubiana, inteligentna, odporna psychicznie na stresy… ha. Ostatnia kobieta mojego męża, ta z którą ma dziecko, jest klientką banku w którym pracuję. Przez cały czas musiałam ją cyklicznie widywać, słyszeć, patrzeć jak afiszuje się rosnącym brzuchem bez cienia wstydu i zażenowania. Była dumna, pełna buty. Taka zresztą, która swoim zachowaniem wyróżnia się na ulicy.
Przez lata żyłam problemami męża, tym że każdego wieczoru nie może zasnąć, że cierpi na lęki. Przez wiele lat dawał mi do zrozumienia, że wiele rzeczy robię nie tak lub za mało, podczas gdy osoby z zewnątrz oceniały to jako całkowite oddanie. Nie akceptował mnie prawie w całości. A ja… Nie mam nawet żalu do siebie o te romanse. Wystarczyło, że ktoś powiedział mi byle komplement, a ja się zakochiwałam. Nie wiedziałam tylko, dlaczego z taką łatwością. Świadomość własnych problemów mam dopiero od niedawna. Nigdy nawet na myśl mi nie przyszło, że zatraciłam się w problemach męża. Nadal nie potrafię martwić się o siebie. Wiem, że to śmieszne, ale łapię się na myślach, że gdybym wreszcie zostawiła męża, to on potem będzie cierpiał, bo zrozumie, co stracił. Wiem, że wpisałam się w model kobiety uzależnionej od drugiego człowieka. Czy rozstanie to jedyne wyjście? Czy jako ludzie świadomi tylu błędów mamy prawo rozmawiać jeszcze o wspólnej przyszłości?
3 tygodnie temu, przyłapawszy go na sms-owaniu z tamtą kobietą, wyrzuciłam go z domu.
Na początku bardzo bolało, ale po kilkunastu dniach udało mi się nawet wyciszyć i uspokoić. Boję się jednak, że nie wytrwam w postanowieniu, bo on zaczyna z powrotem pisać, rozmawiać, dzwonić. Mam wrażenie, że zdania, sytuacje, zachowania jego i moje zaczynają się powtarzać. Wiem, że już tak nie chcę.
Wiem, że potrzebuję pomocy. Czy powinnam szukać jej w którejś z grup wsparcia, czy najpierw iść na terapię indywidualną. Przeglądałam Państwa ofertę. Proszę o podpowiedź, co zrobić najpierw. Pozdrawiam Karolina.

Pani Karolino,
Dziękujemy za zaufanie, jakim nas Pani obdarzyła. Bardzo dobrze się stało, że doszła Pani do takich wniosków, bo to oznacza, że dojrzała Pani do racjonalnej decyzji. Samodzielnie. Owszem potrzebuje Pani pomocy, by wreszcie przerwać ten powtarzający się krąg toksycznej relacji, w jaką jest Pani już od dawna jest uwikłana. Proces uwalniania się z tej relacji musi jednak potrwać jakiś czas i powinien być prowadzony konsekwentnie. Przeszła już Pani bardzo wiele upokorzeń w swoim związku i wiele trudnych sytuacji. Z pewnością też wiele Pani poświęciła dla tego związku, nie przynoszącego należnego poczucia bezpieczeństwa, partnerstwa i zaufania. Czas – jak sama Pani już wie – to skończyć i nie cierpieć dalej. Mechanizm uzależnienia emocjonalnego jest bardzo podstępny – osobie uzależnionej wydaje się, że nie podoła sama, nie da rady rozstać się na dobre z partnerem, opuścić go, także z tego powodu – że jak sama Pani napisała – partner „będzie cierpiał”. Pani partner z pewnością przyczynia się do tych cierpień, sam jest chory i wymaga terapii, ale mówimy przecież o Pani.

Wprawdzie chce być Pani pomocna dla swego męża, ale może w ten sposób zyskuje Pani też nad nim taką równie „toksyczną” przewagę? Wierząc, że mąż bez Pani sobie nie poradzi uniemożliwia sobie Pani powrót do normalnego funkcjonowania. Tak często dzieje się w związkach, które można nazwać toksycznymi, w których partnerzy są uzależnieni od siebie. Myślę, że dobrze by było, gdyby umówiła się Pani na konsultację do psychologa, zajmującego się pomocą psychologiczną dla osób uzależnionych emocjonalnie od partnera. Na takim spotkaniu możliwe będzie określenie formy pomocy odpowiedniej dla Pani, a także skierowanie Pani na odpowiednią terapię.
Możemy również zaproponować Pani podjęcie terapii on-line, która jest nowością w naszej ofercie. Proszę sobie rozważyć te propozycje i jeśli zdecyduje się Pani skorzystać z naszej pomocy, zachęcam do kontaktu w sprawie szczegółów pod adresem psycholog@kochamzabardzo.pl

Jakąkolwiek formę wsparcia Pani wybierze, życzę, by wytrwała Pani w chęci wyrwania się z podstępnego kręgu uzależnienia od męża. Powodzenia!

Magdalena Łabieniec, psycholog-konsultant

 

Podobne wpisy