Chcę kochać i być kochaną

Witam, mam na imię Wioletta i bardzo się cieszę, że trafiłam na tę stronę. Kilka lat temu dotarło do mnie, że jestem uzależniona od miłości,że jeśli kocham, to kocham za bardzo. Trochę za późno udało mi się zidentyfikować problem. Wiem skąd się to wzięło. Rodzice nie okazywali mi miłości ani czułości. Byłam niepewnym siebie, skromnym, spokojnym, odsuniętym dzieckiem. Wyszłam za mąż za pierwszego mężczyznę, który okazał mi trochę zainteresowania, aprobaty. Wcześniej przeżyłam nieodwzajemnioną miłość, odszedł, bo stałam się zazdrosna i zaborcza i pokazywałam, jak bardzo mi na nim zależy. Inaczej nie umiałam. Nie wiedziałam, że można kochać „za bardzo”.

Spragnieni normalności - pobierz teraz
Spragnieni normalności – pobierz teraz

Z mężem układało się różnie, ale go nie kochałam, on mnie… być może, ale nie jestem tego pewna. W każdym razie przez kilkanaście lat byliśmy dość dobrym małżeństwem. Zdarzały się sytuacje, które mnie bolały, kiedy zbyt adorował inne kobiety, ale potrafiłam o tym rozmawiać, mówiłam, że mnie tym w jakiś sposób rani. Trochę się poprawił, ale ja powoli traciłam do niego szacunek. Myślę, że początkiem złego w naszym związku był jego stosunek do seksu i do mnie w ogóle. On traktował mnie jak swoją własność. Nie respektował moich uczuć i mojej odmowy. Nie przyjmował do wiadomości, że jestem odrębną jednostką, że mam swój świat, swoje przyjaciółki i swoje zainteresowania. Próbowałam o tym rozmawiać, ale nie przyjmował moich argumentów.
Z czasem zaczęliśmy się od siebie oddalać, coraz mniej rzeczy robiliśmy razem. W końcu któregoś razu wylądowałam na portalu randkowym i to była najgorsza rzecz przy moim uzależnieniu jaką mogłam zrobić, teraz to wiem. Angażowałam się kolejno w kilka „związków” . Gdy mnie któryś z nich rozczarował, popłakałam kilka dni i szukałam pocieszenia w następnym. Zafundowałam sobie piekielną huśtawkę emocjonalną. W końcu „związałam” się na dłużej z żonatym mężczyzną. Dwa lata trwało to moje „szczęście”. Na szczęście znalazłam sobie dość siły, żeby to zakończyć. Mąż się o tym dowiedział, a właściwie powiedziałam mu. I dopiero zaczęło się piekło. Powiedział wszystkim: znajomym, dzieciom, rodzicom. Zostałam okrutnie ukarana za to co zrobiłam. Kiedy zaczął mnie karać również fizycznie, powiedziałam „dość!”.Wniosłam sprawę o rozwód, uważałam, że to jedyne dobre wyjście. Piekła, które wtedy przeżyłam, upokorzeń, jakich doznałam od męża opisywać nie będę. Rodzice niestety bardzo mnie wtedy rozczarowali.

Dopiero długo po tamtych zdarzeniach potrafiłam powiedzieć im, co mnie w tej sytuacji bolało i rozczarowało. Relacje między nami są teraz, powiedzmy, poprawne. Jedynie co mi dało siłę do walki o siebie to moje dzieci i moje przyjaciółki i niekończące się rozmowy z nimi. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że jestem szczęściarą, bo mam tyle życzliwych osób obok siebie. Rozwiodłam się i wyprowadziłam. Mieszkam sama, nie mam mężczyzny na co dzień. Mam przyjaciela, z którym prawie codziennie rozmawiam przez telefon. Ale to nie jest relacja, która mnie do końca satysfakcjonuje. Potrafię funkcjonować sama, coraz lepiej czuję się sama ze sobą, lubię siebie i akceptuję, nie mam z tym problemu, potrafię sobie zorganizować czas, i najważniejsze, że nic nie muszę. Ale jednak brakuje mi kogoś do kogo mogłabym się przytulić i dla kogo mogłabym zrobić dobrą kolację. Poznałam fantastycznego, niezwykłego faceta. Trudno było nie zakochać się w nim, ale to artysta, wolny duch, który ma swój świat i chyba go mało obchodzę, a ja znów nie potrafię z niego zrezygnować, znów „wieszam firanki w naszym domu”, jak to kiedyś przeczytałam w książce. Czy ja tak dużo chcę? Chcę tylko kochać i być kochaną. Tak jak wszyscy na tym portalu. Pozdrawiam wszystkich kochających za bardzo. Wioletta

Od redakcji

Pani Wioletto,

Im dłużej czytałam Pani list, tym coraz bardziej się przekonywałam, że jest Pani na dobrej drodze ku wolności. Przeżyła Pani trudne bolesne chwile: nieudane związki będące przyczyną huśtawki emocjonalnej, przemoc, upokorzenie, rozwód…. Odnoszę jednak wrażenie, że z tych sytuacji wyszła Pani zwycięsko. Proszę tylko zauważyć, ile nowych umiejętności Pani nabyła i ile Pani nowego o sobie się dowiedziała. Dostrzegam umiejętność sygnalizowania partnerowi tego, co boli i co jest dla Pani niedopuszczalnym zachowaniem, nawet jeśli dotyczy to intymnej sfery jaką jest seksualność. Mówiąc o swoich wirtualnych związkach, wykazała się Pani odwagą i szczerością. Odwagę zauważam także w podjęciu tak znamiennej decyzji, jaką był rozwód. Niewiele fizycznie krzywdzonych kobiet decyduje się odejść. Zyskała Pani również świadomość tego, że nie jest Pani sama: ma Pani cudowne dzieci i przyjaciół, z którymi potrafi Pani rozmawiać. A co najważniejsze, stała się Pani osobą, która nabrała pewności siebie, akceptacji do własnej osoby oraz coraz lepiej radzi sobie sama i dobrze spędza czas we własnym towarzystwie. Aby syndrom kochania za bardzo w mniejszym stopniu oddziaływał na Pani życie, warto pielęgnować w sobie te wszystkie zasoby.
Pani Wioletto, posiada Pani również świadomość siebie i problemu, który towarzyszył Pani w mniejszym lub większym stopniu przez ostatnie lata. Tak jak w przypadku większości osób kochających za bardzo, odczuwała Pani głód miłości i poczucia bliskości, a później poszukiwała Pani substytutu niezaspokojonych potrzeb w ramionach mężczyzn, często agresywnych, raniących czy niedojrzałych – to też charakterystyczne. Choć problem został nazwany i przez Panią zdefiniowany zastanawia mnie na ile nadal utrudnia on funkcjonowanie… Kochanie za bardzo, jak każde uzależnienie wymaga ciągłej pracy nad sobą. Napisała Pani, że chce tylko kochać, ale wygląda na to, że po raz kolejny mężczyzna, na którym Pani zależy, będzie otoczony Pani troską, opieką, oddaniem, być może rezygnacją z siebie, a na niewiele będzie Pani mogła liczyć. Już teraz Pani zauważa, że go mało Pani obchodzi. Zanim kolejny związek wywoła silne uczucia, a „wieszanie firanek” na dobre Panią pochłonie, proszę się zastanowić jakie koszty może Pani ponieść wiążąc się z tym mężczyzną. Na ile w tym przypadku decyduje Pani gotowość na relację i decyzja, że to TA osoba, a na ile uzależnienie od miłości? Aby relacja była satysfakcjonująca, obydwie strony powinny się angażować. Myślę, że warto byłoby, gdyby się Pani przyjrzała sobie i spróbowała odpowiedzieć na powyższe pytania, a dodatkowo zastanowić się:
 Jakie cechy wspólne posiadali Pani partnerzy?
 Jakich cech poszukuje Pani w mężczyznach?
 Jak miałby wyglądać satysfakcjonujący Panią związek?
Proponuję przemyślenia zapisać na kartce i starć się umieścić w nich jak najwięcej szczegółów. Pomoże to uzyskać jeszcze głębszą świadomość i dokonywać trafniejszych wyborów.
Na sam koniec jeszcze raz gratuluję Pani odwagi i zachęcam do rozwijania umiejętności cieszenia się samą sobą. W tym celu proszę wypisać 20 rzeczy, które sprawiają Pani przyjemność. Tak wykonaną listę można powiesić w widocznym miejscu i jak najczęściej się da realizować.
Bardzo się cieszę, że podzieliła się Pani z nami swoją historią! Z całego serca życzę, aby nigdy nie zabrakło Pani entuzjazmu i wytrwałości w podążaniu za własnym szczęściem.
Proszę pozostać z nami. Pozdrawiam serdecznie!

Aneta Maj, psycholog-konsultant

Podobne wpisy